20 lipca 2008, 12:38
Spotkalam Go wczoraj po 2 tygodniach od naszego rozstania. Bardzo balam sie tego spotkania. Nie wiedzialam co zrobie, jak zareaguje. Bylo ciemno, lalo niesamowicie, burza byla tuz tuz. Szlam ze swoimi znajomymi,a On ze swoimi. Nie zauwazylam Go i On mnie chyba tez nie widzial. Kolezanka powiedziala mi, ze nas wlasnie minal.. a ja obrocilam sie, zeby zobaczyc czy to prawda. Prawda. On odwrocil sie w tym samym momencie. Krzyknelam 'heej!', chwila wahania.. kazalam wszystkim na mnie zaczekac (w tym deszczu!). Podbieglam do Niego i zaczelam nawijac jak taka pojebana (przysiegam, nie wiem co mi sie stalo).. pytalam co tam u niego, ze taka brzydka pogoda, ze jest caly mokry i..nie pamietam co jeszcze. Pierdolilam o wszystkim i o niczym, a On mi nie odpowiadal i tylko tak stal i patrzyl sie na mnie tym wzrokiem. W koncu powiedzialam, ze musze leciec, bo na mnie czekaja i zostawilam Go tak na ulicy. Przez cala rozmowe bylam usmiechnieta od ucha do ucha (co mi sie kurwa stalo?!) , jak tylko sie od Niego oddalilam zaczelam ryczec. Dobrze, ze padal deszcz.
W Jego oczach widzialam wszystko - smutek, zal, zlosc i zdziwienie. Jedyne czego wtedy pragnelam to wpasc mu w ramiona i tulic sie i tulic i tulic... Zamiast tego zachowalam sie tak, jakby nic dla mnie nie znaczyl, jakby byl zupelnie obca mi osoba. Nie wiem dlaczego. Mechanizm obronny?
Meczy mnie od rana ten wczorajszy widok. Te Jego oczy.